sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 3: The first step of the cure is a kiss.

Wróciłam.
Wiem, długo to trwało i bardzo Was przepraszam, ale po prostu ciągle źle się czuję.
To tyle, nie będę się rozgadywać i rozwodzić na niepotrzebne i niewskazane tematy.
Zapraszam do czytania i proszę o komentarz, z opinią.





 
Axl.
    
    Otworzyłem usta ze zdziwienia.
- Nie... Nie, kłamiesz. Kurwa, debilu, parszywie mnie podbierasz. To nie jest śmieszne! - wykrzyczałem kruczoczarnemu w twarz, sam siadając, by przypadkiem nie jebnąć na posadzkę. 

    Wiedziałem! No wiedziałem, tak myślałem, ale... Skąd ona, tutaj, jak, i w ogóle dlaczego?
- Przyjdzie na kolację dzisiaj. - Izzy podpalił papierosa między wargami, po czym zaciągnął się i rzucił zapalniczkę gdzieś w kąt pokoju.
- Ochujałeś?!
- Może trochę urósł...
- Co? - zerknąłem na niego zdziwiony.
- No pytałeś... - zaciągnął się. - Aaa, w tym sensie.
- A niby w jakim? - uderzyłem się w czoło z otwartej dłoni, opierając się o kanapę.
- No wiesz... To i owo mi urosło, stwardnia...
Przerwałem mu.
- Skończ! Idioto, nie dość, że straciłem pracę, to jeszcze to. Tak całkiem serio, skoro ma przyjść na kolację, to najpierw trzeba coś mieć w lodówce.
Izz przewrócił oczami, podchodząc do telefonu wiszącego na ścianie. Wykręcił numer i zaczął namiętnie konwersować z osobą po drugiej stronie. Szybko zorientowałem się, że zamawia jakiejś żarcie.
W zasadzie było mi wszystko jedno czy będziemy jeść owoce morza, czy też może kebaba. Na prawdę miałem to głęboko. Bałem się jej, chociaż już się minęliśmy. Potraktowałem ją... normalnie. Rose, weź ogarnij. Ja nie mogę, jaka chujnia. Czujecie to? Przecież to, nie, nie, to nie może być prawda. Po prostu nie może. Myślałem, że już nigdy się nie zobaczymy. Sam nie wiem czy się cieszę, czy może mam uciec...


Elizabeth.

    Stanęłam przed wielkim, czerwonym budynkiem. Trochę mnie przerażał, bo przecież Lafayette to mała metropolia. O ile, w ogóle można tą dziurę tak nazwać.
    W jednej chwili zrozumiałam, że nie pasuję do tego wielkiego świata. On się tu odnalazł. Od zawsze był bystry, charyzmatyczny i uparty. A ja? Nawet nie było mnie stać na wynajęcie pokoju, w tym obskurnym motelu. Zrozumiałam, że mam tylko jedno wyjście.
    Kiedy już zdążyłam uporać się ze swoimi wewnętrznymi sprzeciwami i lękami, obróciłam się na pięcie i ruszyłam pod wskazany przez Isbell'a adres. Zapisał mi go na malutkiej karteczce. Nie minęło piętnaście minut, a ja byłam już pod niedużą ruderą. Czy to, aby nie ta opisywana w liście przez Willa? 
- Hellhouse. - pomyślałam. - To chyba właśnie ten dom.
Otworzyłam rozwaloną furtkę, a właściwie to jej resztki, uważając na pojedynczo wystające gwoździe z listew. 
Zapukałam delikatnie do drzwi, niecierpliwie czekając na jakiś odzew. Tak jak tego chciałam, otworzył mi Jeff, witając mnie muśnięciem w policzek. 
- Jest...
Nie zdążyłam dokończyć mojego pytania, a ten już mi przerwał, starając się jakoś uniknąć tego kłopotliwego tematy.
- A czy to ważne? Lizzie, skarbie, powiedz mi, czy ty lubisz ośmiornice? - zrobił słodki dzióbek. Ewidentnie był pod wpływem... czegoś. Czy alkoholu? Tego pewna nie jestem, jednak zdaję mi się, że to coś mocniejszego.
- Nie za bardzo. Szczerze powiedziawszy wolę pizzę. - przyznałam, po czym chłopak z czarnymi włosami zabrał moją torbę do pokoju obok. Kazał mi się rozgościć, to znaczy usiąść na kanapie.
I wtedy to się stało.
- Lizzie? Lizzie, moja kochana Lizzie? Czy ja dobrze widzę? Taka z Ciebie kobieta. Umm, jakich mało. 
- William? - zapytałam, automatycznie podnosząc się z sofy.
- Już nie. Od kilku lat jestem William Axl Rose, skarbie.
- Miło mi Cię poznać w takim razie. Odrodziłeś się na nowo, no i nieźle się urządziłeś. - powiedziałam, pokazując pod jakim jestem wrażeniem, chociaż nie byłam do końca pewna co robię. Mógł różnie zareagować, zwłaszcza, że podobnie jak jego przyjaciel nie był trzeźwy.
- A może... może chciałabyś to jakoś uczcić? Na przykład w mojej sypialni, o.
- Nie, Wi... Axl, nie, nie, nie. - z tego stresu zaczęłam się jąkać i w kółko powtarzałam to samo. Nie chciałam tego. Nie teraz, nie z nim, nie, po prostu nie. A poza tym, ponoć miał kogoś. Jakąś Erin czy jak tam jej.
- Ale, kochanie, jesteś pewna?
- Axl skończ. - podniosłam głos i poprawiłam szybko włosy. Dłonie trzęsły mi się okropnie, a łzy już zapełniły moje oczy. Wiedziałam, że zaraz nadejdzie ta chwila, w której wypłaczę mu się w ramię. Co gorsza, będę mu posłuszna i... to znowu do mnie wraca. Wraca ze zdwojoną siłą. Wraca nawet jeśli tego nie potrzebuję.
    Bez słowa przeszedł obok mnie, tak jakby chciał bacznie mi się przyjrzeć. No i udało mu się. 
Zmierzył mnie z góry na dół, wydając ciche pomruki zadowolenia. Przymknęłam oczy i po omacku usadowiłam się ponownie na wygodnej kanapie, chociaż także rozwalonej, jak chyba wszystko tutaj.
Rudowłosy chłopak usiadł tuż obok mnie. Był na tyle blisko, że słyszałam dokładnie jego szybko bijące serce, każdy dźwięk dochodzący z jego jamy brzusznej, i rzecz jasna Jego oddech na mojej szyi. 
- Tęskniłaś?
- Wiesz co? Bezczelny jesteś.
I na tym urwała się nasza pogaduszka. Zamknęłam oczy i po cichu nuciłam sobie Kiss'ów.
Oczywiście William dołączył do mnie, ale starałam się nie zwracać na niego uwagi. 

A.
    
     Była taka piękna, naturalna, świeża. Niedotknięta, tylko... nie, już nie moja. 
A szkoda, wielka szkoda, ogromna strata i równie duży, okropny ból.
    Musiałem się napić. Musiałem i już. Przecież nie mógłbym stanąć na przeciw niej, bez kilku kieliszków pysznej odwagi. 
Siedziałem na tej kanapie, jak ostatni, skończony drań, śpiewając wraz z nią "Calling Dr. Love". Dopóki nie przyszedł Stradlin, czułem się jak w pułapce. A w dodatku jak pierdolony skurwiel w pułapce. 
- Pizza, proszę Cię bardzo, Beth. 
    No i tak zaczęła się pogawędka. O tym co robimy, co Ona robi, czym się zajmujemy, o Naszych związkach i rozstaniach, upadkach, wpadkach i uniesieniach. Kiedy dziewczyna już bardziej się rozkręciła i stała się śmielsza, a jej złość przeszła i poszła w niepamięć, odwróciła się do mnie i spojrzała prosto w oczy.
- Pamiętasz?
- Pamiętam. - złapałem jej dłoń, po czym tak po prostu do siebie przytuliłem. Nic, absolutnie nic nie jest w stanie wynagrodzić tych straconych lat. I nawet Erin, czy każda inna laska, nie może być tak doskonała, jak Ona. Moja, wiecznie kochana i mała Elizabeth.
- Te wszystkie spacery, zakazy, łąki, parki, ławki, tanie wina... 
- Tego nie da się zapomnieć, kochana. Zawsze o Tobie pamiętałem, i zawsze pamiętać będę. Tylko... tylko wystąpił mały problem, błąd, i tego już nigdy nie naprawimy.
- Odkąd wyjechałeś... - po jej bladym policzku popłynęły kolejno trzy łzy. - Nie spotykałam się z nikim, siedziałam w domu i całe dnie się uczyłam. Dopiero potem, w szkole średniej poznałam jednego chłopaka, ale on nie był w stanie wynagrodzić mi Ciebie. Nigdy nikt nie zastąpił mi Ciebie. Ty byłeś jednym, jedynym i najukochańszym i tak z dnia na dzień Cię straciłam. Wiesz? Wciąż na ciebie czekałam, myślałam, że może podwinie ci się noga, oczywiście nigdy Ci tego nie życzyłam, ale miałam tą cichą, skrytą nadzieję, że do mnie wrócisz. Wyobrażałam sobie, że przyjedziesz, a ja wpadnę w Twoje ramiona i już na zawsze zostaniemy razem. Ale jak widać, los mnie nie oszczędził. - podniosła butelkę piwa do góry, upijając spory łyk.
- Ale jesteś tutaj. To nie przypadek.
- A jednak przypadek. Dostałam pracę w Rainbow. - skwitowała niewinnym uśmiechem. - Kochałam Cię nad życie, nie potrafiłam spędzić jednego dnia bez myśli o Tobie. Nawet cnotę dla Ciebie trzymałam, a ty nigdy się nie zjawiłeś, a w dodatku przestałeś pisać.
- Czekaj, czekaj... trzymałaś dla mnie cnotę?! - otworzyłem szeroko oczy.
- Trzymam nadal. Nie wiem tylko czy dla Ciebie. - dodała, uśmiechając się.

E.

    Było naprawdę miło. Bardzo miło, przyjemnie i bezstresowo.
Te kilka godzin spędzonych w obecności Axla dały mi, w pewien sposób, pewnego rodzaju rozgrzeszenie. Uzyskałam wewnętrzny spokój. Siedziałam obok niego, mówił do mnie, nie był kilkadziesiąt tysięcy ode mnie. Czułam jego oddech, zapach.  Poczułam się bezpieczna.
Szkoda tylko, iż nie wiedziałam, że za niedługo ten spokój ma zostać przerwany...
Wtedy przyszła pora na niego. Opowiadał jak mu się wiedzie, ale unikał tematu życia osobistego. Wszystko co związane z karierą, muzyką było już dla mnie jasne.
    Nie wiem nawet, kiedy i jak w ogóle do tego doszło. Jedyne co pamiętam to Jego bliskość i to pierwsze, zapomniane już przeze mnie, muśnięcie jego warg. Smakowały tak dobrze, że zapomniałam się w tym wszystkim i chciałam więcej, jeszcze więcej i mocniej. 
Bez dłuższego namysłu, w zamieszaniu odczuć i potężnym zmyśle namiętności, już nie tylko nasze usta miały ze sobą bliższy kontakt, ale i nasze ciała, które zgrały się ze sobą idealnie. Zresztą, od kiedy sięgnę pamięcią, byliśmy zgrani. Psychicznie i fizycznie. 
Co by tu dużo mówić, całował wspaniale, jak zwykle. W tych sprawach akurat przodował, i nikt nie powie, że nie, bo taka jest prawda.
- Axl, Erin, Erin idzie! - wrzasnął nadchodzący z kuchni Izzy, z kilkoma butelkami Nightraina.
Od razu oderwaliśmy się od siebie, chociaż przyznać trzeba, że nie należało to do prostych zadań. Nie miałam pojęcia, czemu tak szybko mnie od siebie odtrącił. Czy to imię wywoływało u niego dreszcze, czy co?
I właśnie w tym momencie sobie przypomniałam. Ten list, w którym pisał o pewnej dziewczynie.
Rose cmoknął mnie raz jeszcze niepewnie w usta, przeciągając, a jednocześnie wciąż pomrukując pod nosem.
- Witam, witam, cześć Izzy. - wysoka, szczupła, trzeba przyznać, że nawet ładna dziewczyna przywitała się z Isbell'em, po czym wskoczyła Will'owi na kolana, wręcz okładając go pocałunkami po całej twarzy.
- Kretyn, debil, dupek. - krzyknęłam, odchodząc od nich z płaczem. Poczułam się zdradzona, chociaż to po części moja wina. Sama tego chciałam, tak? Powinnam była pomyśleć, a nie jak idiotka uciekać w swój wymarzony i upragniony świat. Chyba już nierealny.
    Uciekłam do pierwszego lepszego pokoju. Trafiłam akurat na ten, z moim niedużym bagażem. 

    - Jeden, dwa, trzy... Jeden, dwa, trzy. - liczyłam na głos, by zabić czas i odgłosy dochodzące z salonu. Ciężko mi się przyznać, ale tak, bolało mnie to. Nadal coś do niego czułam, nie da się ukryć, a On...
    Nagle drzwi pod wpływem mocnego kopnięcia, otworzyły się. Spojrzałam niepewnie w górę, tak by dobrze przyjrzeć się osobie, raczącej mi potowarzyszyć. Oniemiałam.
- Cześć, jak Ci na imię? 
- Ja... ja... ja... Ja jestem, ehm, jestem... Elizabeth, tak Lizzie, Beth, jak chcesz. - znowu to zakłopotanie.
- Lars. - dobrze znany mi chłopak, podał mi dłoń i uśmiechnął się przyjaźnie. - Więc, Elizabeth, masz ochotę się przejść?