piątek, 21 września 2012

Rozdział 2. I thought I could live in your world, as years all went by.

Na początku przepraszam, że odzywam się dopiero teraz. 
Powód jest jeden i jak najbardziej oczywisty- szkoła. 
Na drugim blogu muszę również napisać nową notkę, bo mnie tam chyba zabiją. Mam trochę, ale jakoś nie mam pomysłu co dalej tamże uczynić.
Wzięłam się, więc za to, choć tutaj też mam podobnie.
Jeżeli się Wam nie spodoba- trudno.


Axl:

   Wstałem, przeciągając się leniwie. Rozejrzałem się wkoło, przecierając zaspane jeszcze oczy, wierzchem dłoni. Usłyszałem jakieś westchnięcie, ziewnięcie, coś w tym stylu, więc odwróciłem się w kierunku owego dźwięku.
- Skarbie, gdzie idziesz?
- Co? Jaki... Co ty tu robisz? - spojrzałem mocno zdziwiony, a zarazem zaszokowany na dziewczynę w moim łóżku.
- Nie pamiętasz? Wczoraj było nam tak dobrze... - znów zakończyła wypowiedź wyniosłym, dosyć głośnym oddechem i przykryła się szczelnie kołdrą.
- No sratatata, wypierdalaj z mojego wyra.
- Ale Axl...
- ... Ale są dwie. Do widzenia! - spróbowałem ją zepchnąć z materaca, ale niestety bez skutku.
- Wczoraj...
- Wypierdalaj.
- A, spadaj. I tak chujowo się pieprzysz. - skierowała się do drzwi pokoju.
- No, no. Też cię kocham, możesz zostawić stanik. - rzuciłem z szyderczym uśmieszkiem i posłałem jej w powietrzu buziaka, zakrywając się po chwili kołdrą.

 

- Jest 9, powinieneś być już w pracy.
- Jeff, wrzuć na luz.
- Nie mów do mnie Jeff. - chłopak z kruczoczarnymi włosami zerknął zażenowany na Axla.
- Okej, panie szanowny, zajebisty Stradlin. Jestem gwiazdą rocka, nie mów mi co mam robić. - prychnął oburzony i precyzyjnie strzepał popiół z 'porannego' papierosa, do szklanej, zabrudzonej i okurzonej popielniczki.
- Jeżeli taka z ciebie gwiazda, to dlaczego śpisz u mnie na chacie?
- Oj, dobra. Daj spokój. - machnął lekceważąco ręką Rose i podszedł do lodówki. - Masz jakieś piwo? Suszy mnie.
Podrapał się po nagim torsie, schylając nisko głowę i poprawiając, zapewne, komunijny łańcuszek na szyi.
- Wypierdalaj mi z domu i zapierdalaj do pracy, rudy chuju! - wrzasnął oburzony Izzy.
Axl skinął nikle głową i posłusznie ruszył do wyjścia, zakładając na siebie czarną ramoneskę, z wielkim ekranem z logo Led Zeppelin. Zaciągnął się kolejną fajką, wypuścił szary dym z ust i wciąż szedł wzdłuż zaludnionej ulicy. Wyrzucił kiepa, nawet nie racząc go gasić i wszedł do jednego z lokali. Rozejrzał się bacznie po pomieszczeniu, poprawiając sprawnie włosy do tyłu. Każdy jego krok wtórował stukot obcasów kowbojek i brzęczenie bransoletek, które zdobiły jego chude nadgarstki.
- Witam, mam nadzieję, że dzisiaj sytuacja z... oglądaniem 'filmów fabularnych' się nie powtórzy. - wysoki, brodaty, niemalże siwy facet stanął na przeciw niższego rudowłosego chłopaka. - Poza tym, dlaczego się pan znów spóźnił?
- Moja babcia... ona... - Rose, próbując ratować się z opresji zaczął grać i udawać, że zaraz nie wytrzyma i wybuchnie żałosnym płaczem. - Jest w ciężkim stanie, codziennie rano ją odwiedzam, zanoszę jedzenie, opiekuję się. Potem szybko do pracy, a wieczorkiem ponownie idę do mojej kochanej, starej babuni, by pomóc przy tych... no wie pan, przy tym... no zmywaniu, sprzątaniu.
- Mhm, mhm. - przytaknął zawstydzony facet, kierując się do wyjścia. - Rozumiem. Życzę miłego dnia, do zobaczenia.

A.

W końcu poszedł. Ja pierdole, o co mu chodzi?!
Rozsiadłem się wygodnie na rozpierdolonym, i tak, fotelu i już chciałem coś zjeść, ale oczywiście nic ze sobą kurwa nie zabrałem!
- Movie time! - zacząłem przegrzebywać znane mi już kasety, w poszukiwaniu tej ulubionej, kiedy nagle ktoś wszedł do wypożyczalni.
- Cześć skarbie!
- O, Erin. Cześć. - uśmiechnąłem się, cmokając ją w usta.
- Przyniosłam Ci śniadanko, kochanie. Zaraz wracam do domu, by przygotować jakiś dobry obiadek. Specjalnie dla Ciebie, pysiu.
- No dobrze, dobrze. Cieszę się. Co to takiego? - odchyliłem skrawek sreberka i zobaczyłem kilka kanapek.  - Mmm, będzie wyżerka.
- Dłuższy buziak w zamian? - dziewczyna nachyliła się bliżej mnie, opierając się na blacie.
- Oczywiście! - skwitowałem z uśmiechem, muskając jej ciepłe wargi i znów usadowiłem się w fotelu.
Jeszcze chwilę musiała ponawijać, jak to jej stary się cieszy, że mnie spotkała i takie tam, pierdolone duperele. Laska jest pusta i naiwna. Dziwne, że jeszcze do niej nie dotarło, że ją zdradzam. No chuj, dla mnie to lepiej, bo będę miał zawsze darmowe żarcie i seks.
Zacząłem spożywać to co Everly mi przygotowała i chwyciłem kawałeczek kartki. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat w tej chwili Ona przyszła mi na myśl. Tak, Stacy.
Muszę się przyznać, że czasem za nią tęskniłem, ale byłem pewny, że ułożyła sobie życie. Znając jej matkę, to pewnie już wyszła za mąż i ma gromadkę dzieciaków. Niech jej się powodzi, widocznie nie jesteśmy dla siebie stworzeni.
Jednak Ona stała się dobrym tematem do moich piosenek. No, bo co? Miałem pisać o Erin i jej fajnej dupie? Kogo to miało zainteresować? Nagrzanych, napalonych facetów, i wyłącznie.
Ja byłem stworzony do pisania czegoś większego, lepszego i solidniejszego. Czegoś co zainteresowałoby wszystkich.
" If we could see tomorrow, what of your plans?
No one can live in sorrow. Ask all your friends. ‘’
Ten wers opowiadał główne o naszym rozstaniu. Ale nie. My nigdy nie byliśmy w związku. To były… nieokreślone, dziwne, a zarazem bliskie relację.
Pamiętam do dzisiaj, kiedy siedzieliśmy na polanie. Wiało dosyć mocno, więc Lizzie zapytała, jakby z nutką niepewności i strachu, czy mogę ją przytulić…
- William… Możesz mnie przytulić? – jej wielkie, zielono-piwne oczy wpatrywały się we mnie, a ich właścicielka wzdrygała się z zimna.
- Beth, Beth moja kochana! Oczywiście, że mogę. Co to za pytanie… Przecież wiesz, że uwielbiam być blisko Ciebie. – bez wahania okryłem ją całym sobą, a ona jak na zawołanie przestała się trząść i uśmiechnęła się.
- Co to za uczucie?
- Ale jakie? – zapytała z tą swoją naturalną wrażliwością i ostrożnością.
- To. To nasze. – spojrzałem jej prosto w oczy, czując jakie napięcie rośnie między nami.
- No… chyba Cię lubię, aż za bardzo, ale… wiesz, że nie możemy. Tak nie wolno. 
- Lizzie, kochanie, posłuchaj mnie przez chwilkę. – uchwyciłem jej twarz w dłonie, zmuszając by na mnie patrzyła. – Nie musimy przejmować się tym, co powiedzą inni. Tak, wiem. Ty jesteś idealną, grzeczną uczennicą. Masz ambicję, rodzicie powierzają w Tobie… wszystko! Lecz, pomimo mojej powszechnej opinii nie jestem takim łobuzem, idiotą i nieudacznikiem. Te areszty to tylko wyraz mojego buntowniczego charakteru, nie nie wychowania. Moja matka… To cudowna kobieta, zawsze była moim autorytetem, ale kiedy związała się z tym… No, nie potrafiłem jej tego wybaczyć. Chciałem zwrócić na siebie uwagę. Nie pozwalano mi nawet słuchać Zeppelinów. Ojczym mnie za to lał! Chcę się z tego wydostać. A ty? Ty jesteś piękna i pomocna. Chcę być z Tobą. A ta różnica wieku? Komu to przeszkadza?!
- Chcę mieć Cię blisko, najbliżej jak się da, ale gdy moja rodzina to odkryje…
- A gdybyśmy mogli przewidzieć dalekie jutro, jakie byłyby Twoje plany? – szepnąłem jej do ucha.
Chciałem z nią być! Pragnąłem tego, ale w porę zrozumiałem, że dwudziestolatek i nastolatka nie stworzą niczego sensownego. Ja chciałem kobiety. Kobiety, która zadowoliłaby mnie, a Elizabeth była jeszcze w pewnym sensie dzieckiem. Nie mogłem pieprzyć się z dzieckiem, nie?
Jednak z drugiej strony wyobrażałem sobie, co Ona mogła czuć, kiedy wyjechałem. Nie wiem czy ja przeżyłbym rozstanie z nią, gdybym to ja musiałam zostać w tej pierdolonej dziurze, gdzie nikt niczego się nie dorobi. Słyszałem, że ponoć kiedy opuściłem z Isbell’em Lafayette kręciła z moim przyjacielem, Shannonem. Ale kurwa, to może zwykłe plotki?
  Don't you cry tonight. I still love you baby. “
Nie mam pojęcia czy nadal ją kocham. Coś jednak czuję, że… niestety tak. Może to nie miłość, ale pewien sposób uzależnienia, pożądania, uczucia gdzieś głęboko we mnie pozostał.
“ I know the things you wanted. They're not what you have.
With all the people talkin' it's drivin' you mad! “
(…)
“I thought I could live in your world. As years all went by.
With all the voices I've heard, something has died.
And when you're in need of someone.
My heart won't deny you.
So many seem so lonely, with no one left to cry to baby. “
Ten wers, które pisałem przypominając sobie pierwsze lata tu, w tej jebanej dżungli, bez mojej kochanej, małej, zawsze radosnej i czekającej na mnie Lizzie. Dlaczego „coś” musiało Nas tak bezczelnie rozdzielić, skoro Nasza miłość była tak wielka? Nikt nie był w stanie zrozumieć co to za patologiczne uczucie, które złączyło Nas najpierw dobrą parę, prawdziwych, zaufanych sobie przyjaciół, a następnie przerodziło się w coś, co ciągnie się za mną latami?

Elizabeth.

Wyciągnęłam rączkę walizki i ruszyłam w nieznanym mi kierunku. Miliony kolorowych bilbordów, tłum charakterystycznie ubranych ludzi i dziwki. Tak scharakteryzowałabym to, co zobaczyłam w centrum L.A.
Jednak to jak najbardziej przypadło mi do gustu! O tym marzyłam od zawsze!
Wtargnęłam do pierwszego, lepszego lokalu, myśląc, że to pieprzony bar. Ale nie.
To była wypożyczalnia kaset video. Za ladą siedział odwrócony do mnie tyłem, długowłosy chłopak, trzymający na kolanach kartkę papieru. Wytrzeszczyłam wzrok i dostrzegłam tam… moje imię! No fakt, że każda inna mogła dziewczyna w Los Angeles może mieć na imię Elizabeth. Ale to był skrót!
„ Lizzie, zawsze w moim pierdolonym, skamieniałym sercu. „
Tak brzmiał napis na pobrudzonej kartce.
Już chciałam odchrząknąć, kiedy zauważyłam mały ekranik naprzeciwko owego faceta. On… On oglądał pornola! Tak, właśnie, tak. Film pornograficzny… Akurat nie miałam na to ochoty.
- Ekhm… - przełknęłam ślinę.
- Mhm, słucham? Chce pani coś oddać czy może wypożyczyć? – wcale na mnie nie patrzył. Chyba zrobiło mu się głupio.
- W zasadzie ja… przyszłam się „zorientować” w terenie. Jest tu w pobliżu jakiś tani motel?
- Proszę Pani, na ulicy Sunset Strip znajdzie pani od cholery pierdolonych, tanich, dziwkarskich moteli. Jak śmiesz przerywać mi seans filmowy?!
- Ja… ja, naprawdę przepraszam. Już wychodzę. – cofnęłam się do wyjścia, kiedy ten chłopak podniósł na mnie wzrok. Stało się coś dziwnego… To był on! To był mój kochany, rudowłosy Bailey! Trochę się zmienił!
On chyba też coś zauważył, ale ja nie mogłam tam dłużej stać, więc po prostu wyszłam.
Poczułam, że nie mogę oddychać. Dlaczego pierwszego dnia już spotyka mnie coś przykrego?! Łzy zaczęły swobodnie spływać po mojej niemalowanej twarzy, więc schyliłam głowę na dół i tak szłam, aż, rzecz jasna, na kogoś nie wpadłam.
- Przepraszam.
- Lizzie?!

A.

A pornol był taki zajebisty. Do chuja, po co mi ta dupa przerywała?!
Dopiero, kiedy wyszła zacząłem myśleć. Ponownie ktoś mi przeszkodził, ale tym razem była to laska z filmu, która chyba dochodziła.
- Morda, dziwko. – krzyknąłem do ekranu, jakby to miało jakoś pomóc.
Oczami wyobraźni przypomniałem sobie twarz dziewczyny, która przed momentem jeszcze zagrzewała tutaj miejsce.
Nie możliwe! Matka na pewno jej nie puściła!

- Do widzenia!
- Ale… dlaczego?! Co ja znowu zrobiłem?! –krzyczałem na właściciela wypożyczalni VHS. Chciał mnie wylać! Przecież to mój jedyny zarobek, poza koncertami, ale… ich nie gramy cały czas, a ja z czegoś żyć muszę. No, jak to będzie wyglądać, jak nie będzie mnie stać nawet na prezerwatywy?!
- Axl, człowieku ty jesteś uzależniony od oglądania filmów pornograficznych! Nasi klienci non stop skarżą się na Ciebie, że co tu przychodzą ty jesteś zafascynowany uprawiającą właśnie seks parą na tym głupim ekranie!
- Dobra, spadam stąd. Ale zabieram tą kasetę. Laska ma naprawdę wielkie cycki! – zaśmiałem się pod nosem, chowając czarne „pudełko’’ z wystającą taśmą, do kurtki i wyszedłem z wypożyczalni.
Od razu po wejściu do domu, Jeff wpadł na mnie, by przekazać mi jakieś, ponoć bardzo szokujące, wieści…

sobota, 8 września 2012

I. Lovers always go...

   Pięć lat, pięć jebanych, ciężkich lat. Nareszcie doczekałam się 'tej' chwili. Nie mam pojęcia jak zdołałam to przeżyć...
Przejechałam palcem po zabrudzonej szybie autobusu, obserwując z uwagą kalifornijski krajobraz. Chciałam jakoś stłumić bijące mi się w głowie myśli, ale za nic nie potrafiłam tego zrobić. Znów dopadły mnie wspomnienia. Czy dobre? Pojęcia nie mam.

Lafayette, 1983r.
Dasz radę, dasz kurwa radę, i nawet nie próbuj mi tu ryczeć.
Dzwoni, dzwoni co tydzień, z budki telefonicznej. Mówi, że tęskni, z resztą Jeff mówi mi to samo. Oboje tęsknią, tak samo jak ja za nimi. Ale co mi po tych słowach? Boli mnie to, że nie są obok mnie. Że nie gramy razem w garażu, a Axl nie udaje Plant'a. Brakuję mi jego czułości, pięknych słów, miliona zaśpiewanych dla mnie piosenek. Wiem, że są tylko przyjaciółmi, nikim więcej, ale... Ja chyba coś do niego czuję. Tak, do Bailey. Nie do Isbell'a, chociaż nie powiem, podoba mi się. Jednak w mojej głowie wciąż słychać ponure szepty z jego nazwiskiem w roli głównej. Nie pozwala mi spać, jeść, uczyć się, a nawet grać na gitarze. Zdaję sobie sprawę z tego, że pod koniec byliśmy blisko. Okej, być może dla kogoś innego pocałunki bez języczka romantyczne i namiętne nie są, ale dla mnie? Nie dość, że były to moje pierwsze zbliżenia, to w dodatku wszystko działo się tak szybko. Powiedział, że mu na mnie zależy, że będzie się starać, ale jeszcze nie teraz. Ciągle powtarzał:
- Bethie, skarbie. Wiesz, że jesteś dla mnie za młoda. Twoja matka zajebałaby mi wałkiem, a Twój ojciec?! Powiesiłby mnie za jaja, ale... Pamiętaj, że to coś więcej. Nie możemy jednak tego nikomu wyznać, musimy się ukrywać... To bez sensu. Lecz, ja nie mogę tak nagle poprzestać na 'cześć'. Uwielbiam Cię, dziewczyno, od tak.

Lafayette, 1984r.
Dzwoni. Wciąż do mnie telefonuję.
Jutro mam urodziny. Już 17, William dwa miesiące temu skończył dwadzieścia dwa lata. Zadzwoniłam wtedy na jego domowy. Tak, na domowy, ponieważ z Jeffrey'em wynajęli jakąś ciasną, brudną kawalerkę. Płakał. Mówił jak mu ciężko, jak ta jebana dżungla co chwila sprowadza na niego nowe kłopoty, problemy. Mówił, że chciałby, abym go wspierała, bym była tuż obok niego. Ja również nie powstrzymałam się i wybuchłam płaczem.

Lafayette, 1985r.
Kiedy wróciłam ze szkoły, matka z niezadowoloną miną siedziała w kuchni.
Kiedy próbowałam spytać co się stało, nagle całkowicie niespodziewanie ryknęła na mnie tym swoim stanowczym głosem.
- Ojciec umiera, nie widzisz tego!? Ma nowotwór jelita grubego! Umiera, jest bezradny, jak i lekarze. A ty co robisz?! Dalej piszesz z tym chuliganem i bezczelnym chłopcem. Jego matka o mało co zawału nie dostała. Zwiał gówniarz z domu i ma w dupie wszystkich. Los Angeles już poprzewracało mu w głowie. Wypiął się na wszystkich! A ty głupia, łudzisz się nadal!
Wskazała podbródkiem na stół, na którym leżał kawałek białego papieru.
- Mamo! Jak mogłaś?! - wzięłam list do ręki, wychodząc z kuchni. To William, napisał! Pisał co miesiąc, i jeszcze nigdy matka nie przeczytała żadnego listu. A tu taka niespodzianka.
Położyłam się na łóżku, rzucając książki w kąt.

Lafayette, 1986r.
Otworzyłam kopertę, czując, że coś jest nie tak. Już nie dzwonił.
" Droga Elizabeth!
Moje życie powoli się układa. Gram w zespole; Hollywood Rose. Oczywiście funkcję rytmicznego objął Nasz kochany Jeffrey, który teraz już nazywany jest Izzy'm. Izzy Stradlin, tak dokładniej. Jak się już zapewne domyślasz, ja zajmuję miejsce przy długiej rórze... Tak, przy mikrofonie!
Jakoś Nam się wiedzie. Upatrzyliśmy dom, cóż. Jakiejś pierwszej klasy to on niestety nie jest, ale da się przeżyć. Nawet owe domostwo zyskało już swoją własną ksywę: Hellhouse. Mrocznie brzmi, czyż nie?
Okej, teraz powinienem przejść do tej ważniejszej sprawy, tak sądzę. To trudny temat, ale w końcu trzeba coś z tym zrobić. Piszemy i rozmawiamy ze sobą od czterech lat. To długo, prawda? Co dziwne, wciąż za Tobą tęsknię, brakuję mi Ciebie, tak samo mocno jak na początku, jednak coś... Coś się we mnie 'skruszyło'. Nie potrafię tak dłużej. Czuję, że tego nie wytrzymam.
Po części zdaję sobie sprawę, z tego, że masz jedynie 19 lat. Jesteś za młoda na poważny związek, z resztą. Nigdy nie byliśmy, AŻ tak blisko. O czym ja w ogóle do Ciebie rozmawiam?! Nie rozumiem sam siebie. Byliśmy tylko przyjaciółmi, i nadal nimi jesteśmy. Taka prawda, hm?
Tak, właśnie taka jest pierdolona, brutalna prawda.
Gdybyś była nieco starsza, zabrałbym Cię wtedy ze sobą, ale doskonale wiesz, że te pięć lat różnicy zjebało Nam obojgu relację bycia i pozostania.
Nie chcę byś przeze mnie cierpiała, jednak muszę Ci coś wyznać... Poznałem dziewczynę. Erin... Jest cudowna! Taka wspaniała, moja mała kruszynka. Dużo ich już było przed nią, lecz ona jest zupełnie inna. Mam nadzieję, ze kiedyś ją poznasz. Tymczasem Tobie życzę, byś spotkała Tego Swojego jedynego.
Trzymaj się, młoda.

W. Axl Rose. "
Rozpłakałam się. Przecież byliśmy ze sobą.. W pewnym sensie, ale tak właśnie było!

Lafayette, 1987r.
Pogrzeb odbył się w miejscowym małym kościółku, do którego to co niedziela wyruszałam właśnie z ojcem. Trudno mi było z tym, że już nigdy go nie zobaczę. Jednak musiałam się z tym pogodzić.
Obiad odbył się w grobowej ciszy. Przerwał ją dopiero listonosz, dobijający się do drzwi.
- List dla panny Elizabeth Morrison.
- Dziękuję. - matka zachowała pozory wzorowej rodzicielki i posłała mu uśmiech.
Wiedziałam, że to nie On, więc kto taki? Otworzyłam pożółkłą kopertę, z mocno bijącym sercem.
" Informujemy pannę Elizabeth Morrison, że została zatrudniona do baru Rainbow, w roli kelnerki. Rozmowa kwalifikacyjna odbędzie się dnia 25.08.1987r. "
Skakałam z radości, chociaż na zewnątrz nadal byłam pogrążona w żałobie, w związku ze śmiercią ojca.

   To wszystko powoli doprowadza mnie do autodestrukcji. Tak bynajmniej sądzę, przypuszczam.
Autobus zatrzymał się, wreszcie, na przystanku. Od razu zwróciłam uwagę na duży napis: Welcome to Los Angeles! 
- No to kurwa witam, witam. - mruknęłam sama do siebie pod nosem, kierując się w nieznanym mi kierunku. 

 ~*~
Okej, nie wiem jak to wyszło. Oceńcie sami, proszę :) Na razie skupiłam się na wspomnieniach, by wprowadzić Was w to, co moja bohaterka przeżywała. Aczkolwiek od następnego rozdziału, być może Axl pozostanie narratorem. Namyślę się jeszcze ; ) 
I proszę Was, napiszcie w komentarzu krótką opinię.

piątek, 7 września 2012

Prolog.

                                                                                                                          Lafayette, XII 1982r.

 
- I przysięgasz kochać mnie, aż do śmierci? - zamruczałam mu do ucha, śmiejąc się przy tym beztrosko.
- Jakże inaczej, skarbie. Trzymaj się i pamiętaj o mnie, proszę. - ostatni raz przelotnie cmoknął mnie w usta. Wpakował swoją obszerną torbę do Pick-upa i zamknął bagażnik, mocnym trzaśnięciem. Znów podszedł do mnie, by obdarzyć mnie pocałunkiem swoich gorących, miękkich, słodkich warg. Mogłabym je muskać w nieskończoność, a i tak byłoby mi wciąż mało. Przywarłam wargami do jego policzka, przesuwając nimi po jego kości policzkowej, skroni, aż do ucha. Przygryzłam namiętnie jego płatek, próbując zahamować napływające do oczu łzy.
- Nigdy Cię nie zapomnę. Jesteś zbyt ważny... - spuściłam głowę na dół, zawieszając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie. Jak się później okazało, był nim Jeffrey.
- Lizzie, skontaktuję się z Tobą zaraz po przyjeździe, obiecuję.
Wtulił się we mnie, wdychając zapach mojego ciała.
(...)
   - Nie ma na co czekać, jedziemy Willam, dalej! Do auta! - krzyknął zniecierpliwiony Isbell, pociągając Willa za skrawek koszulki. Wsiadł do starego Pick-upa, machając mi zza zabrudzonej szyby. Chwilę później ruszyli... Już wiedziałam co mnie czeka.
Weszłam do domu, czując jakiś chłód. Ana wskoczyła mi na ręce, uśmiechając się tak słodko. To było cudowne dziecko, na prawdę. Nagle do kuchni wtargnęła matka.
- Mówiłam Ci już coś na ten temat! Zostaw tego Bailey w spokoju! To łobuz, łobuz i przestępca. Mało to razy policja sprzed sklepu go zabierała?! 
- Mamo, to tylko mój przyjaciel. Przestań, proszę.
- Przyjaciel, przyjaciel... Nie ważne, masz się z nim nie spotykać.
- Wyjechał. - podniosłam się ku górze, ruszając do swojego pokoju.
- I dobrze, przynajmniej spokój w okolicy będzie! - dokończyła swoje popierdolone gadki-szmatki i wróciła do zmywania. 
   Usiadłam na łóżku, bezradnie rozglądając się wkoło. Wyjechał, wyjechał i już go nie ma. Muszę się z tym pogodzić, oswoić. Dam radę, wiem to. 


Nie wiem jak wyszło, pisałam to na szybko. Mam nadzieję, że się spodoba. ;)
Zapraszam do komentowania i dzielnego czytania!